3 listopada 2015

Proces Harrego Potter'a. ~ Voldarry

- Otwieram proces przeciwko Harremu Potter'owi, który zdradził społeczeństwo czarodziejskie, odmówił przyznania się do dobrowolnych aktów seksualnych z wrogiem i ukrywał skutki owych swawol - w sali Departamentu Przestrzegania Prawa zagrzmiał głos ówczesnego ministra Magii Pius'a Thicknesse'a. - Czy oskarżony zjawił się na rozprawie?
- Tak! - powiedział Harry, podnosząc się z zajmowanego miejsca i skłaniając głową do wszystkich zebranych.
- Dobrze - rzekł minister, z mściwym uśmieszkiem patrząc na Chłopca, który przeżył. - Oddaję głos pani Dolores Umbridge.
- Dziękuję, ministrze... - Umbridge wstała i podeszła do mównicy. - Jak wiemy ten oto człowiek, miał pomóc nam pokonać Tego, którego imienia nie można wymawiać, ale miast tego wolał nas zdradzić! Ten oto człowiek, nosi w sobie potomka tego, który zabija naszych! - na sali zagrzmiał szum wyzwisk, kierowany w stronę Harrego. - Winno się zabić, to co oboje w swym grzechu stworzyli, jak i samego nosiciela! My zgromadzeni tutaj, wnosimy o pozbycie się problemu i skazanie obecnego tu Harrego Potter'a, na pocałunek Dementora!
Sala przez chwilę była zagłuszona głośnymi wiwatami tłumów...
- Sprzeciw! - dało się słyszeć wrzask Syriusza Blacka, który uparł się, że to właśnie on i Remus będą odpowiedzialni za obronę chłopaka.
- Syri... - westchnął Remus siedzący obok niego, dotknąwszy czoła.
- Oddalam! - spojrzał nań Pius. - Proszę kontynuować, pani Umbridge.
- Tak, dziękuję Ministrze. Powołuję na świadka samą siebie, dlatego iż dysponuję pewnym dokumentem, należącym do pana Potter'a.
Z kieszeni płaszcza wyciągnęła dziennik oprawiony w zielonkawą skórę. Rzuciła zaklęciem i ów dziennik poszybował w stronę Pius'a. Ten sprawdził autentyczność dokumentu, co ogłosił i zwrócił go z powrotem w kierunku mównicy.
- Więc... "Wszystko wydarzyło się w wakacje, kiedy to w czasie jednego z wieczorów, postanowiłem opuścić na kilka godzin dom swojego wujostwa. Był to początek sierpnia i dopiero ok. godz. 22 zaczęło się ściemniać, więc mogłem wyjść dopiero po owej godzinie.
Niespecjalnie ubrałem się na tę okazję, bo przecież po co stroić się na zwykły wypad do parku, kiedy jest ciemno i nikt niczego nie widzi? Tak więc poszedłem tam w zwykłej koszulce o zielonym odcieniu i parze czarnych rurek.
Wychodząc z domu, odetchnąłem letnim, ciepłym powietrzem i uśmiechnąłem się mimowolnie. To był jeden z tych wieczorów, kiedy zapominałem o całej wojnie, o tym, że giną niewinni ludzie i o tym, że to ja muszę pokonać czarnoksiężnika, który jest temu wszystkiemu winny, czyli Lorda Voldemort'a.
Droga do parku była dość krótka i już po kilku minutach byłem na miejscu.
Zawsze lubiłem mały park niedaleko domu, gdyż był jednym z nielicznych terenów, do którego Dudley i jego banda nigdy nie wchodzili.
Otwarłem starą furtkę, która skrzypnęła lekko i wszedłem do środka. Jak zwykle usiadłem w swoim ulubionym miejscu, na dość wysokim pagórku z jednym drzewem, o które często się opieram.
Księżyc świecił dość jasno i tę wspaniałą atmosferę nic nie mogło zepsuć...
Przynajmniej nie powinno tak być...
Wtedy nie zwróciłem w ogóle na to uwagi, bo przecież w takich miejscach jest mnóstwo różnych zwierząt, ale nie ukrywam, że usłyszałem szelest gdzieś z dołu. Całkowicie pogrążyłem się w myślach o swoim życiu, że nawet nie zauważyłem jak ktoś podszedł mnie od tylu i rzucił zaklęcie.
No cóż... Obudziłem się w nieznajomym mi miejscu. Leżałem na twardym stole, przykuty do jego rogów... całkowicie nagi.
Wokół mnie zebrali się Śmierciożercy, których rozpoznałem po ich maskach. Każdy trzymał w dłoni świece, których płomienie odbijały się od gładkich masek.
W tamtej chwili czułem się całkowicie przerażony... Myślałem, że to koniec mojego życia.
A jednak tak nie było...
Po tym jak do sali wszedł Voldemort, było gorzej.
Tej nocy, pod wpływem czarodziejskiego narkotyku uprawiałem seks z Czarnoksiężnikiem...
Obudziłem się chyba następnego dnia, w ogrodzie swojego wujostwa. Nie pamiętałem, co dokładnie się wydarzyło, bo zemdlałem chwile po tym, co zrobił ze mną Voldemort.
No cóż… Mogło być gorzej…
Pozbierałem się szybko z trawnika i pobiegłem do domu.
Z tego wszystkiego najbardziej zdziwił mnie fakt, że nadal żyję."
- Czy pan Potter przyznaje się do bycia właścicielem dziennika? - spytał Thicknesse.
- Owszem, to moja własność, jednakże nie wiem, jak znalazła się w posiadaniu pani Umbridge.
- To nieistotne... Czy to pan, napisał w nim to wszystko?
- No...Tak, ale...
- Proszę kontynuować pani Umbridge!
- "To okropne! Od jakiegoś czasu dziwnie się czuję. Codziennie rano mam mdłości i część tej pory dnia przesiaduje w toalecie. Na początku myślałem, że to objawy jakiegoś zatrucia, ale po tym jak objawy wypadały tylko porankiem, zacząłem wątpić w słuszność tej teorii.
To właśnie przy okazji wypadu na ul.Pokątną, dowiedziałem się, co mi jest.
Jak zwykle z przyjaciółmi rozdzieliliśmy się w księgarni, więc ja czym prędzej udałem się w dział magomedyczny.
Przeraził mnie napis na jednej z książek: “Męskie ciąże. Jak przygotować się do porodu.”
Od razu chwyciłem książkę i wpakowałem do koszyka, przykrywając ja przed oczami innych ludzi.
Jestem w ciąży! Co w sumie nie jest najgorsze…
Najgorsze jest to, że wie o tym całe czarodziejskie społeczeństwo. To wszystko przez sprzedawcę, który doniósł "Prorokowi Codziennemu" o tym, jakie książki kupiłem.
Od tamtego czasu gazeta spekuluje, kim jest drugi ojciec. Przy okazji wyszły na świat moje preferencje seksualne, z czym część osób nie chciała się pogodzić.
No ale to przycichło przy plotkach o domniemanym ojcu.
Ech... Gdyby tylko wiedzieli, że jest nim Lord Voldemort.
Od zapłodnienia minęło równo 5 miesięcy. Wszyscy dookoła mnie są coraz bardziej niezadowoleni z mojego stanu. Pewien człowiek stwierdził nawet, że to dziecko Tego, którego imienia nie można wymawiać, ale większość mu nie uwierzyła. Gdyby tylko wiedział, że to co mówi jest prawdą…
Ministerstwo zainteresowało się tą sprawą i wniosło proces, na którym mają przesłuchać mnie i moich znajomych, by sprawdzić, czy aby "nie działamy na rzecz wroga."
- Chciał pan wszystko zataić?! - minister podniósł głos. - To absolutnie niedopuszczalne! W takich okolicznościach jestem zmuszony do zakończenia rozprawy i ogłoszenia werdyktu. Niniejszym ogłaszam, że Harry Potter jest winny zarzucanego mu czynu. Zostaje skazany na pocałunek Dementora, wpierw jednak, pozbędziemy się owocu jego niegodziwego związku.
Na sali ponownie zawrzało. Z krzyków dało się słyszeć podziękowania dla Ministra, za obronę przed zdrajcami.
Chłopak dał się wyprowadzić do celi, bo cóż mu zostało, skoro wszyscy byli przeciwko niemu. Buntując się lub uciekając, nie przeżyłby dłużej. W końcu ktoś by go chwycił i byłoby dużo boleśniej.

Harry siedział sam w lochu po ciemku. Z minuty na minutę bał się coraz bardziej.
Przez te miesiące pokochał swoje dzieciątko i okropnie było mu żal, że zginie ono tak szybko i to tylko z głupoty czarodziei.
Płakał przez całą noc...
Poranna egzekucja zaczęła się od kilku innych przestępców. Harrego zostawili na sam koniec, bo karanie jego było ciekawsze.
Czarodziejskie prawo pozwalało postronnym uczestniczyć w takich momentach, wiec na sali w lożach obserwatorów było wielu ludzi.
Potter został pozbawiony prawie całkowicie ubrań, pozostawili mu tylko bieliznę. Położony został na twardym kamiennym stole z chirurgicznymi narzędziami obok. Przykuli go kajdanami i chłopak doznał “deja vu”.
"- Czyż to nie zabawne?!" - pomyślał.
Na tyle na ile mógł rozglądnął się po sali. Widział płaczącego Syriusza i próbującego go pocieszyć Lupina, wszystkich Weasley'ów i Hermione, uczniów Hogwartu i jego pracowników. Wielu roniło łzy, ale też część z nich drwiła z jego losu.
Harry był odporny na ból, ale widząc kilka zwykłych mugolskich noży, przygotowanych do pomocy w wyciągnięciu jego dziecka, przeraził się okropnie.
Nie chciał tak umrzeć...!
Nie chciał by jego dziecko tak umarło...!
Nie chciał widzieć, tych bestialskich czynów...!
Ale wiedział, że zostanie do tego zmuszony, bo najgorszym widokiem dla człowieka, jest widok śmierci jego dziecka. I to właśnie to, całe czarodziejskie społeczeństwo chciało mu zrobić. Złamać jeszcze przed jego własną śmiercią.
Po kilku minutach zaczęło się...
- Witam wszystkich zgromadzonych na dzisiejszej egzekucji! - przywitał zgromadzoną ludność Minister Pius. - Jak zwykle poprowadzi ją nasz kat Walden Macnair.
Macnair podszedł do stołu. Na twarzy miał czarną maskę, czym wzbudzał większe przerażenie. Nie czekając na nic innego, sięgnął do pierwszego z brzegu noża.
Już miał przyłożyć chłodną stal do podbrzusza Harrego, gdy nagle coś zaczęło materializować się niedaleko nich.
Z czarnej mgły wydobył się sam postrach Czarodziejskiego społeczeństwa, czyli Lord Voldemort. Ogłuszył on kata i postawił wokół siebie i Harrego tarczę ochronną.
Ściągając powoli kaptur z głowy, spojrzał na ministra.
- Ty głupcze...! - zaczął. - Chciałeś zabić Harrego Potter'a! Chciałeś zabić waszą jedyną nadzieję! Chciałeś zabić jego dziecko! Moje dziecko! Próbowałeś odebrać mi moją własność! Obiecuję ci, że będziesz tego żałować!
Obok aportowali się Śmierciożercy i zaczęli walczyć z wszystkimi zdolnymi do walki na sali.
Sam Lord podszedł do Harrego i pstryknięciem palców rozkuł go z kajdan.
- Chcesz stąd ze mną odejść? - spytał go chwytając za dłoń i patrząc mu w oczy.
Harry nie musiał się długo zastanawiać. Nie mógłby dłużej być po stronie tych, którym tak łatwo przychodzi zabijać niewinnych.
Zgodził się i niesiony na rękach czarnoksiężnika odszedł, by szukać dla siebie lepszego życia.

5 komentarzy:

  1. Piękne, cudne, niesamowie. Błagam nie zawieszajcie bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    o bardzo mi się podoba, ten tekst, aż chciałabym coś więcej, co się dalej u nich działo...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    och podoba mi się, Voldemort przybył w ostanim momencie... więcej chce... chcę więcej, może coś co dalej się wydarzyło, jak Vodemort traktuje Harrego i własne dziecko...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    tekst naprawdę wspaniały, porwał mnie w swój świat... no właśnie ciekawe skąd Umbridge miała ten pamiętnik... Voldemort kazał porwać Harrego aby się zabawić, a potem.... to w ministerstwie było cudowne, Harry nie chciał stracić dziecka, już się do niego przywiązał... w ostatecznym momencie pojawił się Voldemort i go zabrał.... bardzo chętnie bym przeczytała coś więcej w tej tematyce....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    tekst wspaniały, bardzo mi się spodobał, i cieszę się, że jest kontynuowany... co za ropucha różowa, tak właściwie to skąd miała ten dziennik? czyżby ukradła... obwiniają Harrego jakby to on zrobił, przecież został porwany, ale jak widać pokochał to maleństwo już, a na końcu zjawia się sam Lord Voldemort.... pięknie
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń